Załóżmy, że Facebook nie jest krajem, że prawdziwe rządy pełnią o wiele więcej funkcji, a ludzie nie są obywatelami swoich sieci społecznościowych.
Niemniej jednak 900 milionów ludzi robi coś w rodzaju życia w niebiesko-białej wirtualnej przestrzeni największej na świecie zorganizowanej sieci ludzi. A ci ludzie wdają się w spory, które oczekują, że zostaną rozstrzygnięte. Po części mają to oczekiwanie, ponieważ Facebook od dawna twierdzi, że chce stworzyć bezpieczne środowisko do łączenia się z innymi ludźmi. (Jak inaczej można skłonić ludzi do „bardziej otwarty i połączony„?) Ale ludzie chcą też, żeby ktoś rządził, chcą autorytetu, do którego mogą się odwołać, jeśli ktoś inny jest palantem.
...
Dążenie Facebooka do wydajności oznacza, że demokracja się skończyła, a technokratyczne rządy króla programistów są już w toku. Ludzie nie mogą głosować na zasady, a nawet wtedy, gdy Facebook zaoferował swoim użytkownikom możliwość głosowania nad nową polityką prywatności w zeszłym tygodniu, frekwencja wyniosła 0.038 procent. Ludzie wiedzą, że Facebook kontroluje dużą część ich cyfrowego życia, ale nie mają poczucia cyfrowego obywatelstwa. A ta apatia daje technokracji Facebooka szansę odniesienia sukcesu tam, gdzie jej historyczni poprzednicy nie.
Oryginalni technokraci byli grupą myślicieli i inżynierów w latach trzydziestych XX wieku, którzy wskrzesili marzenie Platona o królu-filozofach, ale z wirowaniem epoki maszyn. Kierowani przez Thorsteina Veblena, Howarda Scotta i M. Kinga Hubberta opowiadali się za rządami nie ludu, monarchii czy dyktatora, ale inżynierów. Inżynierowie i naukowcy będą rządzić racjonalnie i bezstronnie. Stworzyliby technokrację, która działałaby jak w zegarku i zapewniała wydajną dystrybucję wydajności wszystkich. Opracowali cały system, według którego kontynentem północnoamerykańskim będzie rządzony, z sekwencjami funkcjonalnymi, które pozwolą dyrektorowi kontynentu na załatwienie spraw.

Schemat organizacyjny Technate, Kurs do nauki o technokracji, 1934.