Mój przyjaciel, który prowadzi dużą firmę telewizyjną w szalonym samochodem Los Angeles, zauważył niedawno, że jego stażysta, aspirujący filmowiec z Chińskiej Republiki Ludowej, idzie do pracy.
Kiedy zaproponował załatwienie szybszego środka transportu, odmówiła. Kiedy zapytał dlaczego, wyjaśniła, że „potrzebuje kroków” na swoim Fitbit, aby zalogować się na swoje konta w mediach społecznościowych. Jeśli spadnie poniżej właściwej liczby kroków, obniży to jej ocenę zdrowia i sprawności, która jest częścią jej oceny społecznej, która jest monitorowana przez rząd. Niska ocena społeczna może uniemożliwić jej pracę lub wyjazd za granicę.
Chiński system ocen społecznych, ogłoszony przez rządzącą Partię Komunistyczną w 2014, wkrótce stanie się faktem dla wielu innych Chińczyków.
Według 2020, jeśli plan Partii się utrzyma, każdy krok, naciśnięcie klawisza, jak, niechęć, kontakt w mediach społecznościowych i publikowanie śledzone przez państwo wpłynie na twoją ocenę społeczną.
Osobiste punkty „wiarygodności kredytowej” lub „wiarygodności” zostaną wykorzystane do nagradzania i karania osób fizycznych i firm poprzez udzielanie lub odmawianie im dostępu do usług publicznych, takich jak opieka zdrowotna, podróże i zatrudnienie, zgodnie z planem wydanym w ubiegłym roku przez władze miejskie Pekinu . Osoby z najwyższą liczbą punktów znajdą się w „zielonym kanale”, gdzie mogą łatwiej uzyskać dostęp do możliwości społecznościowych, a ci, którzy podejmą działania odrzucone przez państwo, „nie będą w stanie zrobić kroku”.
Big Brother to nowa rzeczywistość w Chinach. Jednak przynajmniej na Zachodzie zagrożenie, że rządowe systemy nadzoru zostaną zintegrowane z istniejącymi możliwościami nadzoru korporacyjnego dużych firm, takich jak Facebook, Google, Microsoft i Amazon, w jednym gigantycznym wszechwidzącym oku, wydaje się niepokoić niewielu ludzi - nawet gdy kraje takie jak Wenezuela szybko kopiują model chiński.
Mimo to nie może się tu zdarzyć, prawda? Jesteśmy właścicielami iPhone'a i członkami Amazon Prime, a nie wasalami państwa jednopartyjnego. Jesteśmy sprytnymi konsumentami, którzy wiedzą, że Facebook śledzi nasze interakcje, a Google sprzedaje nam różne rzeczy.
Wydaje mi się jednak, że nie ma powodu, aby wyobrażać sobie, że ludzie prowadzący duże firmy technologiczne są w jakikolwiek sposób zainteresowani umożliwieniem pre-cyfrowym tradycjom ludowym ingerowanie w ich inżynierskie i biznesowe modele 21st wieku, tak samo jak pokazali baronowie rabusiów z 19 wieku jakikolwiek szczególny szacunek dla prawa lub ludzi, którzy stanęli na drodze ich kolei i stalowych trustów.
Nie ma też powodu, by wyobrażać sobie, że technolodzy zarządzający naszymi gigantycznymi monopolami na dane konsumenckie mają lepsze wyobrażenie o przyszłości, którą budują, niż reszta z nas.
Facebook, Google i inni monopoliści zajmujący się dużymi danymi gromadzą już markery behawioralne i wskazówki w skali i częstotliwości, którą niewielu z nas rozumie. Następnie analizują, pakują i sprzedają te dane swoim partnerom.
Wgląd w wewnętrzne funkcjonowanie światowego handlu danymi osobowymi został przedstawiony na początku grudnia w 250-stronicowym raporcie opublikowanym przez brytyjską komisję parlamentarną, który zawierał setki e-maili między kierownictwem Facebooka wysokiego szczebla. Pokazał między innymi, jak firma opracowała podstępne sposoby uzyskiwania stale aktualizowanych wiadomości SMS i danych połączeń z telefonów z systemem Android. W odpowiedzi Facebook stwierdził, że użytkownicy muszą „wyrazić zgodę”, aby firma uzyskała dostęp do ich tekstów i połączeń.
Maszyny i systemy, które zbudowali techno-monopoliści, zmieniają nas szybciej niż oni lub my rozumiemy. Skala tej zmiany jest tak rozległa i systemowa, że my, prości ludzie, nie potrafimy matematyki - być może częściowo ze względu na sposób, w jaki ciągłe używanie smartfona wpłynęło na naszą zdolność do zwracania uwagi na cokolwiek dłuższego niż znaki 140 lub 280.
Na przykład idea „prawa do prywatności” zaczyna wydawać się beznadziejnie staromodna i niepraktyczna w obliczu coraz bardziej inwazyjnych systemów danych - których oczy i uszy, czyli nasze smartfony, podążają za nami wszędzie - więc wyraża przekonanie, że inne prawa indywidualne, takie jak wolność słowa, są w jakiś sposób święte.