Więc Włochy mają rząd. W środę czerwca 6 Giuseppe Conte, niejasny naukowiec wybrany koalicją między skrajnie prawicową partią Ligi a antyrządowym ruchem Pięciu Gwiazd, który ma zostać premierem, zapewnił poparcie Parlamentu. Wyjaśnił już, że uderzenie pięścią w Brukseli w celu złagodzenia rygorystycznych zasad budżetowych strefy euro jest wysoko na liście priorytetów. Wydaje się również, że chce się przytulić z Rosją.
Unia Europejska nie jest szczęśliwa, włoskie obligacje radzą sobie źle na rynkach, a impresjonista Trumpist Steve Bannon - ostatnio w Rzymie, galopujący na dachach i mający krem nad kremem Nationalist International, w tym liderów z League i Five Star - wita Włochy jako epicentrum populistycznej rewolucji, którą handluje w całej Europie. Spośród całego dramatu i jazdy konnej jedna rzecz o nowym rządzie Włoch prawie nie została zauważona. To nie jest populistyczny rząd; jest to techno-populistyczny.
Cała sprawa wydaje się dziwna: instynktownie myślimy o populizmie i technokracji jako walczących partiach. Technokraci zajmują się liczbami, wykresami i rzekomo wspieranymi naukowo rozwiązaniami; partie populistyczne zajmują się emocjami, gardzą niewybranymi biurokratami i bronią prawdziwej woli prawdziwych ludzi. Ci faceci powinni mieć się za gardło. A jednak rządzą razem. Dlaczego?
Lorenzo Castellani, historyk polityczny na uniwersytecie LUISS w Rzymie, ostatnio badał ten temat w Esej które zrobiły rundy zarówno we Włoszech, jak i we Francji, zatytułowane Era techno-populizmu. Jego teoria jest taka, że dalekie od bycia wrogami technokracja i populizm stają się coraz bardziej sojusznikami w wojnie przeciwko wspólnemu wrogowi: demokracji przedstawicielskiej i tradycyjnym politykom.
W przypadku Włoch jest to tak oczywiste, że jest niemal dydaktyczne. Ruch pięciogwiazdkowy rozpoczął się w 2009 od twierdzenia, że tradycyjna polityka nie nadaje się już do celu i że proces parlamentarny powinien ustąpić miejsca demokracji bezpośredniej (gabinet Conte ma Departament Parlamentu i demokracji bezpośredniej). Byli dumni z prowadzenia internetowych gier podstawowych, które pozwalały każdemu ubiegać się o urząd pod sztandarem Pięciu Gwiazd - zgodnie z zasadą, że zwykli obywatele, a nie zawodowi politycy powinni być u władzy. Ale kiedy faktycznie wygrali wybory, grupa pięciu gwiazdek zdała sobie sprawę, że nie ma wystarczającego doświadczenia, aby faktycznie prowadzić kraj. Wezwali więc profesorów.
„Świat jest zbyt skomplikowany, by wyrzec się technokratów” - wyjaśnia Castellani. Mówi, że te same powody, które katapultują populistów do władzy - powszechne niezadowolenie z globalizacji, kryzysu gospodarczego, zakłóceń technologicznych - oznaczają również, że prowadzenie kraju nigdy nie było trudniejsze dla niedoświadczonych początkujących. „Zmaganie się z takimi kwestiami jak zmiany klimatu, środowisko naturalne, Unia Europejska staje się zbyt skomplikowane, nawet dla doświadczonych, ale niewyspecjalizowanych polityków”, mówi Castellani. Ludzie w tym i innych krajach mogliby mieć dość ekspertów, ale wciąż ich potrzebują - czy to, by uspokoić rynki obligacji, czy nawet wdrożyć populistyczny program bez rażenia go.
To prawda, że Ruch Pięciu Gwiazd to nie tylko jakaś populistyczna partia. To nie jest League, ani UKIP, ani francuski Rassemblement narodowy (dawny Front Narodowy).