Do tej pory Unia Europejska od ponad pół dekady walczy o trwałe rozwiązanie kryzysu euro. A jak pokazuje ostatnia runda rozwagi nad kolejną transzą ratunkową dla Grecji, kryzys jest daleki od rozwiązania. Jest jeszcze za wcześnie, aby powiedzieć, jaką UE w końcu wyjdzie z kryzysu, ale nie jest jeszcze za wcześnie, aby podsumować zmiany polityczne, które już przyniosły w ciągu ostatnich pięciu lat.
Tradycyjna mądrość głosi, że zarówno lewicowy, jak i prawicowy populizm rośnie na całym kontynencie. Jednak to leniwe równanie lewej i prawej nie oddaje bardziej złożonego obrazu: tylko niektóre nowe siły lewicowe w Europie były naprawdę populistyczne. Ich głównym osiągnięciem było stworzenie alternatywy dla partii socjaldemokratycznych, które do pewnego stopnia zostały zdyskredytowane przez ich stowarzyszenie z tzw. Trzecią Drogą Tony'ego Blaira i Gerharda Schroedera, które dążyły do pogodzenia europejskiej lewicy z reformami sprzyjającymi rynkowi i globalizacja. Tymczasem prawicowy populizm rzeczywiście zagraża demokracjom narodowym, zarówno przeciwstawiając się, jak i w ciekawy sposób, korzystając z technokratycznych polityk UE zmierzających do oszczędności.
Oczywiste jest, że w rezultacie Europa była bardziej rozdrobniona politycznie. Prawdopodobnie zobaczymy więcej niezdecydowanych wyborów, takich jak w Hiszpanii w grudniu 2015, a także do pewnego stopnia Irlandii w lutym 2016, a także coraz wspanialszych koalicji partii jednoczących się z prawicowymi populistami, o czym świadczy wybory w kilku niemieckich krajach związkowych w marcu, a także w austriackich wyborach prezydenckich w maju. Czy rozwój ten oznacza „kryzys reprezentacji” jak często się twierdzi, będzie zależeć od odpowiedzi na dwa pytania: czy prawicowe partie populistyczne, które na razie realizują swoje programy, twierdząc, że same reprezentują „prawdziwych ludzi”, stają się „normalnymi” partiami reprezentującymi obawy wyborców bez wyłącznego roszczenia prawowitość? I czy polityka ponadnarodowa w UE może zostać przekształcona w taki sposób, aby bardziej istotnie wiązała się z rozwojem systemów krajowych partii?
Demokracje wydrążone
W Europie często słyszy się skargi na to, że istota demokracji jest pusta w środku. Brytyjski naukowiec społeczny Colin Crouch ukuł termin „post-demokracja” ponad dziesięć lat temu; jego niemiecki odpowiednik Wolfgang Streeck ostatnio zaczął mówić o „fasadowych demokracjach”. Zwłaszcza post-demokracja szeroko rozniosła się po całym kontynencie, nabierając rozproszonego poczucia, że podczas gdy maszyneria demokracji - wybory i przekazywanie władzy wśród inne rzeczy - nadal funkcjonują, wydaje się, że serce i dusza demokracji umarły. Zarówno Crouch, jak i Streeck obwinili potęgę elit finansowych oraz kaftan bezpieczeństwa, który Unia Europejska, a zwłaszcza strefa euro, włożyły w tworzenie polityki. Ale obaj oparli się również na wizerunku złotej ery powszechnej suwerenności w Europie, z którą można następnie przeciwstawić się nikczemnej teraźniejszości.
Taki kontrast jest jednak wątpliwy, przynajmniej poza Wielką Brytanią, gdzie ideały suwerenności parlamentarnej pozostały w dużej mierze nienaruszone i gdzie utworzenie powojennego systemu opieki społecznej, w szczególności Narodowej Służby Zdrowia, można rzeczywiście rozumieć jako bezpośrednie tłumaczenie popularnych życzeń do głębokiej restrukturyzacji ustroju. Gdzie indziej sytuacja była nieco inna: powojenni przywódcy w Europie Zachodniej dążyli do wzniesienia porządku, którego celem było przede wszystkim zapobieżenie powrotowi do totalitaryzmu. Aby to zrobić, oparli się na szczególnym obrazie przeszłości: zdominowanym przez nieskrępowane „masy”, które totalitarni przywódcy usiłowali przekształcić w całkowicie jednorodne zbiorowości polityczne - takie jak czysta, etniczna niemiecka Volksgemeinschaft nazistów lub „naród radziecki”. które Stalin próbował stworzyć w latach trzydziestych XX wieku.